A ja tu zostaję.

Był wczesny wieczór. Światła ulicznych latarni stawały się coraz cieplejsze. Wśród drzew słychać było gwar ptaków. Rytm miasta zwalniał. W tle przejeżdżały pojedyncze samochody. Kroki przechodniów były głośniejsze, ale i mniej liczne niż w południe. W oknach gryfickich domów rozbłysły pierwsze światła. W jednym z nich stał zafrasowany młody człowiek, nerwowo przewijając ekran smartphona.

– No i co? Nic dla mnie nie ma. Przeglądam te oferty od kilku tygodni, bez rezultatu. Dziadku? Dziadku, słyszysz mnie? – spojrzał w kierunku starszego mężczyzny siedzącego w fotelu.

Dziadek otworzył zmrużone oczy. Spojrzał w kierunku wnuka, po czym wstał i powoli podszedł do okna.

– Widzisz wnusiu – odparł zniesmaczony. Żyjemy w trudnych czasach. Dzisiaj problemy mają inny wymiar niż kiedyś.  Mimo, że dotyczą tych samych sfer naszego życia.

– Mówię Ci pojadę do Niemiec, albo do Norwegii. Rozmawiałem ostatnio z kolegą. Mówił, że zna kogoś, kto mi załatwi pracę. To sprawdzone źródło, nie żadna ściema – wyrzucił z siebie młodzieniec.

– Poczekaj jeszcze tydzień. Pieniążków nam przecież wystarczy – odrzekł z nutą smutku dziadek.

– Dobra. Porozmawiamy o tym jutro. Jestem umówiony. Właściwie powinienem już być u Julki. Trzymaj się dziadku. Kupiłem Twoją ulubioną herbatę z czarnej porzeczki. Jest w szafce. Do później.

– Do później wnusiu – odpowiedział zmartwiony, odprowadzając go wzrokiem.

Na klatce schodowej rozległo się echo szybkich kroków. Paweł zbiegał ze schodów. W głowie krążyły niespokojne myśli. Nie chciał zostawiać dziadka samego. Z drugiej strony to jest ten moment. Musi przecież zadbać o swoją przyszłość. A Julka? Julka nie pojedzie, bo ma tutaj stałą pracę. Bez szału, ale na życie jej przecież wystarcza, czasami nawet pozwoli sobie na coś ekstra. Pojadę, zarobię i będę im przysyłał pieniądze. Tak jest.

Otworzył energicznie drzwi klatki schodowej. Stanął tak na chwilę. Jak dobrze znał ten widok. Gryfice. Miejsce praktycznie wszystkiego, co ważne i co dotychczas wydarzyło się w jego życiu. Szedł chodnikiem zamykając co chwilę oczy. Przejeżdżające samochody na przemian warkotały silnikami i dudniły muzyką. Zapadał zmierzch. Wkrótce będzie całkiem ciemno.

Julia mieszkała kilkaset metrów dalej. W takim mieście jak Gryfice nigdzie nie jest specjalnie daleko, zwłaszcza dla młodego człowieka.

– Kto tam?

– To ja Paweł. Otwórz.

Zamek zazgrzytał płynnie w drzwiach. Julka otworzyła szeroko drzwi. Uśmiechnęła się i szepnęła, aby nie hałasować na klatce.

– Dawaj Paweł, bo „Milionerzy” lecą.

Nieduży, ale przytulny narożnik to miejsce, w którym każdy u Julki lubił spędzać czas. Siedzieli obok siebie, podczas gdy w telewizji szpakowaty Hubert zadawał kolejne podchwytliwe pytanie. Paweł patrzył w tym czasie na Julkę. Na jej błyszczące od telewizora oczy, na miękkie usta, na śniadą cerę.

– Co? – zapytała, widząc jego wzrok.

– Julia, chcę jechać za granicę do pracy. Właśnie podjąłem taką decyzję.

– Jesteś pewien? Dlaczego od razu za granicę? Może znajdziesz coś ciekawego u nas, albo w okolicy?

– Julka, szukałem już i szukam i nic, co by dawało lepszą przyszłość.

Patrzyła na niego tym wzrokiem. Wiedział, że nie jest jej łatwo się z tym oswoić. Jemu samemu również. Czekała ich rozłąka, a taka prędzej czy później może źle wróżyć dla ich związku.

– Pojechałabyś ze mną? Na przykład do Norwegii? – zapytał.

– Paweł, przecież wiesz – przerwała. Muszę zapalić. Chodźmy na balkon.

– Mówiłaś, że rzucasz.

– Tak sobie popalam lekko, wiesz, że już prawie wcale.

Poprawiła w pośpiechu włosy zabierając zapalniczkę z komody. Odsunęła firankę i otworzyła drzwi balkonowe. Wyszli na zewnątrz.

Mimo, że niemal zaczęła się wiosna wieczory były przenikliwie chłodne. Stali tak dłuższą chwilę, nie zamieniając słowa. Papieros w ustach Julki raz po raz żarzył się czerwienią, by znikać w chmurze wypuszczanego dymu. Gryfice lśniły ferią świateł. Uwodziły blaskiem niczym większa aglomeracja. Nie musiały jej udawać. Są małym miastem i takim zawsze będą. Małym, ale z pewnością niezwykle urokliwym.

Taki obraz Gryfic miała w oczach Julka. Miasto to jej oaza spokoju. Tu od pokoleń mieszka większa część jej rodziny. Sama chodziła tu do przedszkola, później do szkoły podstawowej. Wspomnienia przelatywały jedno za drugim. Pamiętała ciepły maj, kasztany i maturę w tutejszym liceum. Koleżanki, kolegów, no i Pawła. Dziś sama pracuję w publicznej placówce. W weekendy studiuję na lokalnej uczelni. Miasto to jej nieodłączne środowisko życia. Zna każdą ulicę, kojarzy prawie każdy dom. Dlaczego miałaby to zostawić? Bała się. Tutaj czuła się komfortowo. Miała jakiś start, więc dlaczego to zaprzepaścić. A Paweł? Przecież będzie przyjeżdżał. Nie będzie wiecznie pracował za granicą.

– Paweł, sorry. Ja nie pojadę. Wiesz, jakie jest moje zdanie. Nie mogę zostawić ot tak tego wszystkiego – odparła przekonująco, dogaszając papierosa.

Patrzyli sobie prosto w oczy. Tak jak wiele razy, lecz teraz nieco inaczej.

– Ok Julka. Rozumiem – odrzekł spokojnie Paweł.

Tej nocy Paweł nie spał spokojnym snem. Wiercąc się w swoim łóżku, co chwilę spoglądał na zegarek. Czas jednak nie płynął szybciej, wręcz przeciwnie dłużył się niemiłosiernie. Wkrótce powinno zacząć świtać. Energicznie wstał z łóżka. Błyskawicznie ubrał się i wyszedł z domu. Chwycił jeszcze w locie wczorajszą drożdżówkę. Wszystko po cichu, aby nie obudzić chrapiącego z lekka dziadka.

Po kwadransie szedł już gryfickim parkiem. Był lekki przymrozek. Z usta Pawła leciała para. Potrzebował resetu na świeżym powietrzu, mimo, że dochodziła 7 nad ranem. Przymglone słońce wstało już poza horyzont. Rega wiła się majestatycznie i tajemniczo. Odgłosy kaczek przeplatały się z zupełną ciszą. Było bezwietrznie. Idealnie – pomyślał, docierając na mostek kapitański. Stanął na środku i chwycił zimną barierkę. Spojrzał w taflę rzeki i wziął głęboki oddech.

W głowie układał już plan na dzisiaj. Najpierw do Matiego. Niech uruchomi kontakty w Skandynawii. Później ugotuję obiad. Z zadumy wyrwał go szelest z pobliskiej ścieżki.

W jego kierunku pewnym krokiem szedł mężczyzna. Chwilę później był tuż przy Pawle.

– Przepraszam Pana – zapytał nieznajomy. Mam wielką prośbę. Wracam właśnie od znajomych z leśniczówki i padła mi bateria. Czy mógłbym szybko zadzwonić do Żony z Pana telefonu?

Paweł ocenił przechodnia wzrokiem. Wyglądał na normalnego, nawet dobrze ubranego. Bynajmniej nie wzbudził jego podejrzeń.

– Tak, jasne. Nie ma problemu. Proszę wybrać numer – odrzekł Paweł i podał mu smartphona.

– Dziękuję – odpowiedział nieznajomy, po czym wystukał sprawnie numer przykładając telefon do ucha.

W słuchawce rozległ się sygnał oczekiwania na połączenie. Panowała taka cisza, że niemożliwe byłoby nie usłyszeć przebiegu rozmowy.

– Halo? Kto mówi?

– Cześć Kochanie, to ja. Słuchaj padła mi bateria, dzwonię od Pana na chwilę. Za pół godziny będę w domu. Zadzwoń proszę do Bartka i powiedz mu żeby nie zajeżdżał dzisiaj do hurtowni. On będzie wiedział, o co chodzi. To pilne, bo miał zaraz wyjechać.

– Ok. Przekażę mu. Wszystko u Ciebie w porządku? – zapytał głos kobiety w słuchawce.

– Tak wszystko ok. Chłopaki trochę dali czadu i jeszcze śpią. Ja już wracam spacerkiem, aby się trochę przewietrzyć.

– Dobrze, to wracaj bezpiecznie. Pogadamy przy śniadaniu.

– Ok – odrzekł nieznajomy i rozłączył się.  

Paweł skierował wzrok w stronę przechodnia, po czym odebrał telefon i schował go do kieszeni.

– Impreza się Panu udała? – zapytał chcąc podtrzymać atmosferę.

– Tak jak najbardziej. Przyjaciel miał urodziny i się zasiedzieliśmy do późna. Nie było sensu wracać w środku nocy. Jeszcze ta bateria. Następnym razem wezmę powerbanka – dodał z uśmiechem, po czym zapytał Pawła.  

– Zawsze Pan chodzi tak wcześnie na spacery?

– W sumie nie. Mam teraz kilka problemów. Wie Pan jak to jest w tym mieście. Młodym ludziom jest ciężko.

– Myślę, że każdemu z nas tak bywa. Chodzi o prace? – zapytał przechodzień.

– Dokładnie – odrzekł Paweł. Samo miasto jest fajne. Oczywiście ma plusy i minusy jak wszędzie. Szkoda mi stąd wyjeżdżać. Zostawiać rodzinę, dziewczynę i wszystko.

– Powiem Panu, że Gryfice to Gryfice. To miasteczko handlu, usług oraz administracji. Tu nie będzie dużych firm, zakładów przemysłowych. Co najwyżej kilka małych i średnich przedsiębiorstw, jeżeli wszystko dobrze pójdzie. Musimy być tego świadomi. Praca tutaj jest, pytanie czy dla każdego? Czy taka zawodowa przyszłość młodym ludziom wystarczy?

– Widzi Pan, nie każdemu. Wielu moich znajomych studiuję, lub nawet licea kończyli w większych miastach. Zostają w Szczecinie, Koszalinie. Za granicą też nie jest łatwo. Wiem to od kolegów, którzy tam pracują. Mimo to jestem na to gotowy.

– A kochasz Gryfice?

– Trudno ich nie kochać, choć potrafią zdołować. To piękne miasto. – odrzekł Paweł i westchnął zawiedziony.

– Ja też je kocham. Ma niesamowitą historię. Piękne zabytki. Mimo kiepskich czasów żyję i żyło w nim wielu wartościowych ludzi. Przez lata spędzone tutaj, mimo wielu podróży po świecie, czuję, że właśnie to jest moje miejsce. To jest mój dom. Gryfice mają wielki urok i liczę, że w przyszłości dużo się tu pozmienia. Na lepsze oczywiście – dodał przechodzień.

– Oby tak. A póki co stąd wyjeżdżam – odrzekł pochmurnie Paweł spoglądając w nurt płynącej Regi.

– A ja tu zostaję.

Cisza w parkowych alejkach trwała dłuższą chwilę. Tydzień później Paweł wyjechał do Norwegii. W ten wieczór tysiące gryficzan obserwowało zachód słońca nad swoim miastem. W takiej chwili trudno na chwilę nie pomarzyć. Nie da się.

Maciej Krzak

Gryficka jesień życia.

Aaałć! – krzyknął 9 letni chłopiec próbując zrobić dziurę w kasztanie. Nieduży gwóźdź wywołał chwilowy grymas. Oby tylko palec zawinięty w kawałek chusteczki szybko przestał krwawić. Trzeba przecież dokończyć te ludziki do szkoły – pomyślał.  Kasztany, żołędzie, szypułki no i oczywiście zapałki.  Wszystko to kłębiło się w woreczku. Kiedy wyciągali z kolegami owe przedmioty na szkolne ławki, w klasie unosił się zapach gryfickiego parku. Po lekcjach ta sama grupka dzieci wracała leniwie do domów, szurając zawzięcie butami. Zanurzeni po kostki w kolorowych liściach, szeleścili głośno wzbijając je w powietrze parkowych alejek … wielu z nich tak właśnie zapamiętało jesień z dzieciństwa.

Twarz nastoletniej dziewczyny rozświetlało wrześniowe słońce. Razem z koleżanką cieszyła się ostatnimi chwilami wakacji w gryfickich murach. Matura była stresująca. Najważniejsze, że udało się jej dostać na upragnione studia. Tyle pytań w głowie, niepewności przed nowym rozdziałem w obcym mieście.

– Boisz się? – zapytała koleżanka.

– Trochę tak. Wiesz co, ale jestem równie mocno ciekawa jak tam będzie.

– Nie martw się. Dasz sobie radę. Tak jak Twoja siostra.

– Tak, wiem. Dzięki.

Na chwilę zamilkły. Przed nimi spadł powoli jesienny liść. Spojrzały w kierunku szumiącego wodospadu na Redze. Charakterystyczny dla niego dudniący szum, dla wielu Gryficzan wydaje się nie do podrobienia. Słońce raz przebijało się a raz chowało za chmurami.  Rzeka płynęła nieco leniwie. Panta rhei. Nigdy już nie wrócą do tego momentu przy drogowskazie życia. Najwyżej wspomnieniami.

– Zasnął?

– Tak śpi. Idźmy wolniej, żeby nie trzęsło wózkiem.

Niespełna trzydziestoletnie małżeństwo z dzieckiem przechodziło spokojnie przez czerwony mostek na rzece Redze. Szli do parku. Była połowa października. Kolorowe liście mieniły się w koronach drzew. Przywołały wspomnienia.

– Pamiętasz jak przechodziliśmy tędy rok temu? – zapytała ona.

– Tak jak dziś Kochanie. To tu powiedziałaś mi, że zostanę tatą – odpowiedział przejęty on.

– To są chwilę, które zapamiętamy do końca naszego życia – powiedziała uśmiechając się szczerze.

– Dokładnie tak, to te chwile. Nasze chwile.

Spojrzeli na siebie i przytulili się czule. Gdy tak stali na mostku tuż pod ich nogami snuła się leniwa tafla Regi. Drzewa szumiały z lekka nucąc nową historię. A ile takowych już one zasłyszały? Tego nie wie nikt. Każdy z nas, kto bywał w gryfickim parku ma za to swoją własną. Jesienią park szumiąc koronami drzew przypomina nam je, w ten oto przyjemny sposób.

Było jesienne popołudnie. Środek tygodnia. Miasto tętniło swoim rytmem. Niemal nie zauważyło starszej pary idącej powoli w stronę gryfickiego parku. Nieco chybotliwym krokiem ale od kilkudziesięciu lat razem, dreptali właśnie w ich ulubione miejsce. Szli pod rękę, tak jak lubią. Wiatr dawał się im nieco we znaki. Z każdym mocniejszym podmuchem z drzew spadały kolejne liście. Gdzieś w oddali poszczekiwały radośnie psy przechodniów spacerujących w okolicy. Grunt, że nie padało. Idąc tak wzdłuż rzeki para seniorów dotarła na Mostek Kapitański. Mężczyzna oparł się o barierkę i spojrzał w lustro wody. Kobieta zamknęła oczy łapiąc promienie słońca.

– Tyle już lat tutaj przychodzimy. Bardzo lubię to miejsce. Od pewnego czasu jednak zawsze zastanawiam się, czy dziś nie byłem tu ostatni raz – powiedział z lekką zadyszką on.

– To jest jesień naszego życia. Cieszmy się tym, że mogliśmy być tu tyle razy. Tworzyć piękne wspomnienia. – odpowiedziała ona.

– Przez te lata zmieniał się świat, zmieniało się nasze miasto. Tylu ludzi, którzy nie tak dawno wydawało się są na wyciągnięcie ręki, nie ma już z nami. Dla nich to była ostatnia jesień ich życia.

Kobieta spojrzała na mężczyznę rozczulona i ścisnęła subtelnie jego dłoń. Ich postacie odbijały się w tafli Regi.

– Zobacz jak tu pięknie. Tak młodzi jak dzisiaj już się tu nigdy nie spotkamy – odparła szeptem.

Trwali tak dłuższą chwilę. Nie wyrwała ich z zadumy nawet przechodząca obok grupka młodzieży, dudniąca muzyką z przenośnego głośnika. W oddali szli rodzice z wózkiem. Tysiące Gryficzan pochłoniętych codziennymi sprawami planowało właśnie weekend. Kolorowe liście zdobiły każde drzewo. To kolejna piękna jesień … Gryficka jesień życia.

                                                                                                                                                             Maciej Krzak